MCK SOKÓŁ TV

Festiwal IUBILAEI CANTUS | spot promocyjny

XXIV Sądecki Festiwal Muzyczny IUBILAEI CANTUS - PRO PATRIA SEMPER

Odsłon1631Zobacz więcej ...
IV Kongres Kultury Regionów

IV Kongres Kultury Regionów - zwiastun

Odsłon1867Zobacz więcej ...
8. Festiwal KinoJazda 2018 - relacja

8. Festiwal KinoJazda 2018 - relacja

Odsłon1646Zobacz więcej ...
Koncerty Wolności - relacja

9 września w pięciu miejscowościach Małopolski: Brzesku, Dobczycach, ...

Odsłon1789Zobacz więcej ...
IV Zjazd Karpacki

IV ZJAZD KARPACKI w 80. rocznicę Święta Gór w Nowym Sączu - wydarzenie ...

Odsłon1939Zobacz więcej ...

Obrzęd, widowisko, fiesta

Obrzęd, widowisko, fiesta

Gdy w Nowym Sączu o 11 pada deszcz, to zwykle odwoływane są przedpołudniowe prezentacje, bo to i na głowę woda leci i scena śliska. W czwartek padało, ale zarówno MAJERANKI z Rabki, jaki i TIATIZCALLI z Meksyku okazali determinację i kreatywne podejście do występu. Zatańczyli i zaśpiewali pod kasztanem na Rynku, dając tym samym radość naprawdę sporej grupie widzów, których również deszcz nie odstraszył.

Dziś dowiedzieliśmy się, że mądrość w rozumieniu Józefa Brody jest również łagodna, pełna miłosierdzia i dobrych owoców. Coraz wyraźniej w słowach tych można usłyszeć list św. Jakuba, z którym by się pewnie nieustępliwy św. Paweł nie do końca zgodził, ale widać tak już jest, że w sprawach najważniejszych możemy mieć odmienne opinie, choć wyznajemy te same idee… Pasiesioj – po raz pierwszy tego roku chóralnie, na głosy, przywołaliśmy dobro.
Grozą powiało, kiedy w rytm bębnów na scenę weszły półnagie dzieci ubrane w skóry zwierzęce, z kijami. Obserwowaliśmy opowieść o szamanie i myśliwym z jeszcze - bez mała - kultury przedazteckiej. Szaman, z twarzą pomalowaną na czerwono, z grzechotką w jednej i pancernikiem w drugiej, otoczony postaciami półdzikich współplemieńców, krążył przed nami… Jakby kolejna scena z „Apocalipto”.
I zupełnie inna scena, ale atmosfera wciąż mroczna. Przed występem tłumaczka Ewa Stala wyjaśniła, że to opowieść o zwierzętach, które są opiekunami ludzi, każde przychodzące na świat dziecko, dostaje zwierzęcego opiekuna.
Bębny dalej wybijają mroczny rytm. Na cenę wchodzą dziewczęta, kolorowe suknie spod białych tunik, a każda z nich w rękach trzyma okrągłe stylizowane wizerunki głów zwierzęcych namalowane na okrągłych deskach i otoczone kwiatami. Wśród nich między innymi: wąż, jaszczurka, orzeł, jastrząb, królik, pies, jaguar…
Na dziewczęcych skroniach – wianki.. Stają przed nami w półokręgu, zmienia się rytm, pojawia się melodia na fujarce. Dziewczęta ruszają w taniec. Spokojny, bardziej rytualny niż ludyczny. Na koniec klękają w rzędzie, odwracają tarcze, a rysunek po drugiej ich stronie układa się w jednego, długiego węża.
I znów panowie. Na głowach pióropusze, lub skóry zwierzęce, w dłoniach kolorowe tarcze i dłubie noże, trochę jak nasze szable, widać, że są gotowi do walki, o to co najcenniejsze: o ziemię, rodziny, spokój codziennych polowań.
Dzielni wojownicy, a jednak bez słowa sprzeciwu, bo w końcu najważniejszą władzą na scenie jest scenariusz, ustępują przed wchodzącymi kobietami. Stroje te same, co przed chwilą, teraz jednak zamiast okrągłych wizerunków zwierząt – girlandy kwiatów nad głowami. Które znów (girlandy, nie głowy) łączą się w długiego, kwiecistego, wijącego się węża.
Scena przecież jednak pomieści wszystkich, dziewczęta, już bez jakichkolwiek rekwizytów, stają się niemym, choć wcale nie bezczynnym tłem dla znanej nam już grupy wojowników. Chłopcy zawładnęli swym tańcem centrum sceny, dziewczęta tańczą trochę w tle, ale jakże wdzięcznie.

****

MAJERANKI zaciągnęły na scenę ŚDG prawdziwego garncarza. Kręcił kołem, kształtował wilgotnymi dłońmi piękny dzban. Dzban powstał na naszych oczach. Wspaniały, ozdobiony…  I widać plac garncarza to takie medialne miejsce, bo pojawiły się na nim dziewczęta z prośbą, czy mogą się pobawić. Zatańczyły „Różyczkę”, i kolejny taniec… Aż przyszedł szwagier po szwagra, żeby szwagra zabrać  na targ. Gospodyni też wychodzi, a przy okazji dyspozycję wydaje, co ma być do ich powrotu porobione.  „Ni ma ojca z matką, to se zagramy.” Pojawia się napięcie, bo coś się wszystkim widzi, że dziewczęta dobre, ale do zabawy bardziej niż do wypełniania rodzicielskich poleceń skore. Z drugiej strony, jak się popyt na gliniane garnki skończy, to rodzina z głodu nie zemrze. Dobra muzyka zawsze na siebie i na rodzinę zarobi, a w tym domu garncarza dziewczęta fest muzykalne. Troje skrzypiec i basy, i maleńka para górali z Rabki rusza w tan.
Ale ta scena ma też drugi plan, ukryło się dwoje dziewcząt za płotem, na którym suszy się pościel i puściły w tany małe kukiełki, też wirująca para… I jeszcze jedna gałgankowa laleczka, leży zamiast garnka na kole garncarza i kręci się jak na karuzeli.
Cała grupa dziewcząt – wirujące Jadwisie, i kolorowe spódnice. Na scenie pojawiają się „Robcanie, co się nikogo nie boją.” Przyszli i już podwórko ich, zaanektowali je prawem władzy monarszej, bo pierwsza zabawa w „Króla”. Kie chłopaki przyszły, to już dziewczęta siadły cichutko, z gałgankowymi lalkami. Patrzą, bo to przecież zbójnicy z Podhala tańczą. Przyśpiewka i znów taniec. Ubrani po codziennemu, lniane albo płócienne portki i koszule.
Droga pokoleń… Pojawiają się starsi chłopcy, lagi zamiast ciupag, ale wystarczy, żeby pokazać jak się naprawdę tańczy „Zbója”. Tu już wełniane, zdobione portki, białe koszule, i to lekkie pochylenie w tańcu, ale nie zapominają, że nigdy nie należy spuszczać z oczu przeciwnika.
Ci mali jednak nie żeby sroce spod ogona, przyśpiewali starszym i pokazali, że choć bez ciupag, czy nawet kijów, tańczyć potrafią. No i znaleźli uznanie w oczach tych, za którymi w tym korowodzie generacji podążają. A kiedy już zdali taneczny egzamin i starsi oddali im podwórzec garncarza znów we władanie, to jakby poczuli prawo, że teraz już mogą zaprosić dziewczyny do tańca. Wypełnili nim całą festiwalową scenę. Tańcem i śpiewem.
I nagle nieoczekiwany zwrot akcji. Dzban się stłukł. Wszyscy się rozpierzchli w myśl zasady „żeby na mnie nie było”. Gospodarz tej samej chwili w nastoju śpiewającym wrócił z jarmarku, zażył tabaki i uwidział pobity gorcek. Kolejne sceny wymierzania sprawiedliwości odbyły się zapewne już za kulisami.

****

Jak to było z powstaniem miasta Meksyk?
Ewa Stala najpierw o barwach narodowych kamrackiej grupy: - Zieleń to nadzieja, czerwień - krew przelana w walce o niepodległość (skąd my to znamy?), ale na tej fladze jest jeszcze orzeł siedzący na kaktusie, pożerający węża. Taki właśnie znak miały zobaczyć plemiona podążające z północy na południe. A tam, gdzie zobaczą, mieli założyć miasto. No i siedział orzeł na kaktusie i pożerał węża. Nie ważne, że na bagnach i pod wulkanem – założyli tam miasto Meksyk, bo tak kazała przepowiednia, a z przepowiedniami się nie dyskutuje.
Dziewczęta wchodzą z ustrojoną pięknie zielenią i pachnącą owocami bramą. Przechodzą przez nią kolejne osoby, dziewczynka z kielichem, którym jakby nam błogosławiła, dziewczęta z krzyżykami, (to wszak zaczyna się zabawa wielkanocna), a potem cała grupa, w dłoniach dzbany, naczynia… Dary ziemi. I chłopcy, jeden niesie małego byka, drugi dużą rybę. Od pierwszych chwil podczas korowodu te właśnie elementy przykuwały naszą uwagę. Teraz już wiadomo – to czas dziękczynienia.
A przy tym zabawa. Dziękczynienie za dobry połów, grupa chłopaków tańczy z małymi niewodami, a między nimi uwija się, walcząc o życie, srebrna ryba.
Dziewczęta tańczą z pełnymi rękami, każda ma dzban, kosz, misę… Jest za co dziękować. Dziewczęta tańczą, gdy między nimi pojawia się czarny byk. Jakoś na nikim nie robi to wrażenia.
I znów ciekawy obrazek: dziewczęta z glinianymi dzbanami, stawiają je dnem do góry (dzbany przykryte) chustami, stają na nich i znów tańczą, wykazując się niezwykłym zmysłem równowagi, bo wiele miejsca na takim dnie dzbana to raczej nie ma. Kolorowe poncza, laski w rękach, maski starców… którzy udają, że lewie trzymają się na nogach. Taka właśnie grupa pojawia się na scenie. Niby im się ręce na laskach trzęsą, niby się o nie potykają, ale tańczą. Komicznie. I o to właśnie chodzi.
Nieobecny w tym roku Jerzy Chmiel zawsze powtarza, że najcenniejszą rzeczą na świecie jest uśmiech dziecka. Jakąż cenę mają ci, którzy potrafią ten uśmiech wywołać, choćby prostymi wygłupami? Bo nagle się okazuje, że jak już taki starzec wszedł na estradę i został, to wcale nie jest proste go stamtąd ściągnąć, brygada pozostałych nie daje mu rady. Dopiero kolejny taniec podrywa go na nogi. I aż dziw, że po takich popisach nie słychać karetek pogotowia, a najbliższe OIOMy nie stają w gotowości.
Na koniec pojawiła się jedna z najmłodszych, której imię tłumaczy się Deszcz Gwiazd. Dobre zakończenie po tym deszczu radości. I Oli, który już był na Święcie Dzieci Gór kilka lat temu. I jest znowu. Znaczy, że mu się podobało. Nam Meksykanie też.
Kamil Cyganik
Fot. PG

Dodaj na Wykop Dodaj na Facebook Dodaj na Blip Dodaj na Flaker Dodaj na Śledzika
- A A A +
DrukujDrukuj
E-mailE-mail
Wróć ...
[X]

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi
ustawieniami przeglądarki. Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz określić w Twojej przeglądarce.