„Mimo wszystko” - to była dewiza życiowa francuskiej aktorki, Sary Bernhardt, legendy teatru z przełomu XIX i XX wieku, gwiazdy o randze światowej, zwanej przez wielbicieli "boską". Kanadyjski dramaturg przedstawił wielką aktorkę u schyłku życia. Z pomocą zaufanego sekretarza Pitou spisuje ona, uzupełnia i koryguje wspomnienia, przeprowadzając swego rodzaju rachunek sumienia. Jest to sztuka bardzo uniwersalna w wymowie, zawierająca szereg wręcz sentencyjnych refleksji na temat przemijania, sławy, która odchodzi wraz z wiekiem, na temat sztuki i życia…
Spektakl „Mimo wszystko” (tekst Johna Murrela, przekład: Mira Michałowska, Irena Szymańska) powstał w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Kameralne przedstawienie wyreżyserował Waldemar Śmigasiewicz, scenografią przygotował Maciej Preyer, a nastrojową muzykę napisał Krzesimir Dębski. Wspaniałe kreacje aktorskie stworzyli aktorzy: Maja Komorowska (Sarah Bernhardt) i Wiesław Komasa (Pitou).
Kilka lat temu w SOKOLE gościliśmy już to przedstawienie z udziałem krakowskich artystów: Anny Polony i Stanisława Mrowca (pod innym tytułem: „Kreatura, czyli zmierzch Sary”, w reżyserii Agaty Dudy-Gracz). Przesłanie było podobne, ale dzieło nieco inaczej skonstruowane. W tej inscenizacji Pitou jest jedynie „podnóżkiem” wielkie Sary, tak zostały ułożone relacje dwójki bohaterów i aktorów. W warszawskim spektaklu obie postacie są prawie równorzędne. Maja Komorowska gra w charakterystyczny dla siebie sposób, spokojnie, bez skrajnych przeskoków emocji, Anna Polony – jak to ona – jest żywiołem. W jednej sekundzie zamienia się na scenie z diablicy w uosobienie łagodności, by za chwilę znowu wybuchnąć… Wiesław Komasa dorównuje swojej teatralnej partnerce, podobnie jak ona pokazuje świetne aktorstwo. Andrzej Mrowiec znacznie mniej niż on „sobie pograł”. Bo taka była koncepcja reżyserki.
Ze sztukami, których bohaterami są aktorzy, jest zawsze pewien problem. Widz bowiem zastanawia się: na ile ta postać w kreacji scenicznej zbliża się do oryginału, a na ile jest odzwierciedleniem przeżyć osoby, która ją odtwarza…? Zwykle jednaznacznej odpowiedzi na tak postawione pytanie odbiorca nie znajduje.
I tak też jest z Sarą Bernhardt – Mai Komorowskiej. Nie wiemy, ile w Sarze jest Mai, a ile w Mai (na scenie) jest Sary… I bardzo dobrze, bowiem jedną z funkcji dobrego teatru jest pobudzanie widza do myślenia i do własnych interpretacji sztuki.
Maja Komorowska została bardzo gorąco przyjęta przez sądecką publiczność. Po końcowych oklaskach przyznała się widzom, że grała z kontuzjowaną prawą ręką (po operacji) umocowaną na specjalnym temblaku.
- Kocham Nowy Sącz, to piękne miasto - powiedziała. - Nie mogłam odwołać spektaklu i zawieść wspaniałych mieszkańców. Muszę tu kiedyś przyjechać na dłużej, żeby sobie do woli pospacerować po Plantach i różnych uliczkach.
Dodajmy, że niegdyś aktorka była gościem Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej, organizowanego jesienią przez Klub Inteligencji Katolickiej. Podczas mszy w kościele św. Kazimierza czytała lekcje. Później w trakcie spotkania w MCK SOKÓŁ w sali im. Romana Sichrawy mówiła wiersze ks. Jana Twardowskiego, ks. Janusza Pasierba i Karola Wojtyły.